Temat na czasie. Zwłaszcza wśród młodych, mobilnych ludzi,
którym relokacja nie jest obca. Zawsze coś się zostawia, nie można zabrać ze
sobą wszystkiego.
Kto nie ryzykuje, ten
nie ma
Każdy z nas jest uśpionym ryzykantem. I mam na myśli
najbardziej błahe sytuacje, jak wychodzenie z domu podczas burzy czy jedzenie
podejrzanej zapiekanki ze stacji spod dworca. Palacze ryzykują codziennie swoje
zdrowie zapalając kolejnego papierosa. Życie samo w sobie jest ryzykiem, więc
po co się ograniczać?
Znam ludzi, który mottem życiowym jest hasło, wolę
zaryzykować, niż później całe życie żałować. Tylko nie każdy potrafi tak
myśleć. Owszem hasło górnolotne, na tyle by większość z nas chociaż w jakieś
dziesiętnej czy tysięcznej się z nim zgodziła. I czasem ryzykuje nawet, ale to
wszystko ogranicza się do skosztowania chińszczyzny zamiast tradycyjnej
polskiej kuchni. To jest bezpieczne ryzyko, które nie spowoduje żadnych
poważniejszych następstw.
Tylko, że zmiany są
czasem dobre, a mówią, że tylko słabi oglądają się za siebie…
Zawrotne tempo życia nas hartuje, coraz mniej w nas empatii,
coraz bardziej nam się śpieszy do sławy, kariery, do bycia zauważonym. I
słusznie. Tylko często taka droga to ciągła walka o bycie człowiekiem. Możemy
osiągnąć wszystko, ale zawsze kosztem czegoś. Dopiero prawdziwe ryzyko zmusza
nas do wyboru, do straty i zysku. Efekt może nas mile zaskoczyć, albo powalić
na ziemię – w dosłownym znaczeniu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz