poniedziałek, 4 lipca 2016

When one thing ends, something else begins….


Każdy z nas ma w życiu takie kamienie milowe, po których oczekuje się chwili refleksji i pójścia dalej. Często podejmujemy decyzje, bo tak wypada.
Ostatnimi czasy ludzie zadają mi mnóstwo pytań, na które coraz częściej brak mi odpowiedzi. Zmuszają do myślenia, określenia się, wywierają presję – bo już wypada. Wypada wiedzieć, co dalej.

A właśnie, że nie.
Najgorzej jest podejmować decyzje, bo się musi. Zapomnieć, że się chce albo nie.  Tak bardzo łatwo zapomnieć kim się jest.
Wokół same nakazy, rozkazy, 1000 sposobów, jak żyć żeby zadowolić wszystkich – tylko nie siebie. Trzeba ćwiczyć po 25 roku życia pośladki, bo opadają, być fit, bo tylko wtedy czuje się dobrze we własnym ciele, robić zawrotną karierę w korpo, bo tylko tak można czuć się spełnionym, spłodzić syna, zasadzić drzewo, wybudować dom… a może odwrotnie?
Miało być wielkie podsumowanie i decyzje. I w pewnym stopniu tak jest – bo zdecydowałam: odchodzę od tego.
Nie chce być określona. Wystarczy, że inni robią to za mnie. Nie chce podejmować decyzji, bo jestem do tego zmuszana. Chce żyć bez presji – niekoniecznie w schemacie i pod czyjeś dyktando.

Bo żyje się tylko raz…
Zawsze o tym wiedziałam, ale chyba teraz to do mnie dotarło. Zawsze czułam wewnętrzną potrzebę tłumaczenia się lub, co gorsza obwiniania. Właściwie to pozwoliłam sobie założyć kaganiec i zamknęłam w klatce. Dość uroczej, landrynkowej, wygodnej, bez przycisku wstecz, z lokatorem „poczucie winy”.
Teraz. 
Zadziwiająco dobrze mi z tą myślą – że nic nie muszę. Co najwyżej mogę chcieć.
Może i nie wiem, czego chce, ale wiem czego nie chce – obudzić się za 20 lat i stwierdzić, że nie byłam nad morzem, a mogłam. Że podjęłam masę bezsensownych decyzji, właściwie nie moich.
Właściwie ze względu na kogoś, nigdy dla siebie.

Może i nie wiem, czego chce, ale nie muszę podejmować decyzji dzisiaj. Przynajmniej nikt mnie do tego nie zmusi...

1 komentarz: